Sztorm – 10 w skali Beauforta.

ŻEGNAJ FIDŻI.

23 września 2014, poranek, godzina 5:50, w szampańskich nastrojach opuszczamy Fidżi. Nasze humory to sprawka polskich siatkarzy, którzy zostali właśnie mistrzami świata! Czas nas goni, a dokładniej sezon huraganów. Oficjalnie rozpoczyna się 1 listopada. Po tej dacie, rozważni żeglarze, w tym rejonie Pacyfiku, siedzą w knajpach i piją rum tudzież herbatkę z imbirem. Za nic na świecie nie wypuszczają się w ocean, który jest w tym okresie piekielnie niebezpieczny. Płyniemy w kierunku Nowej Zelandii, mamy do przepłynięcia ponad 2100 km (w linii prostej). Taki dystans może nam zająć 10 dni, a równie dobrze miesiąc. Żegluga dalekomorska jest nieprzewidywalna. Zdajemy sobie sprawę, że możemy natknąć się na sztorm. Od Galapagos do Fidżi pchały nas wiatry pasatu, czas jednak wybrać południowy kierunek i wpłynąć na zimniejsze wody. Nie posiadamy radia satelitarnego, jedyną naszą prognozą jest tygodniowe meteo z Royal Suva Yacht Club. Jednym zdaniem: Będzie, co będzie!

Bez tytułu

 

Z racji, iż płyniemy do kraju, który nad wyraz ceni swoją wartość, przed opuszczeniem Fidżi musimy na glanc wypucować porośnięte glonami i skorupiakami burty. Jeżeli tego nie zrobimy, możemy podczas odprawy dostać srogie mandaty! Tego z pewnością nie chcemy. Kapitan daje jasny komunikat:

– Od początku rejsu stan burt zależy od Was, zajmijcie się nimi, dopóki nie wypłyniemy na szerokie wody.-

Łatwo powiedzieć, kiedy samemu nie trzeba czegoś zrobić! Znajdujemy się, bowiem w największym porcie przemysłowym w państwie. Nieokiełzana ropa i oleje tańczą cha-che na lustrze wody. Jeżeli w takim miejscu się zamoczymy, z pewnością wyjdziemy świecący i radioaktywni. Postanawiamy, że znajdziemy jakąś alternatywę, za nic na świecie nie wejdziemy do tego toksycznego bagna! Na całe nasze szczęcie udaje nam się znaleźć zatokę, która usytuowana jest nieopodal kursu, który wyznaczył kapitan. Po krótkiej rozmowie namawiamy go do naszej propozycji i uradowani opuszczamy kotwicowisko w Suva, stolicy Fidżi.

DSC07506

Nasza radość kończy się, kiedy Borowy oznajmia nam, że w rejonach zatoki grasuje żarłacz tygrysi. Początkowo mu nie wierzymy:
– Toż to przecież niemożliwe! – Zmieniamy zdanie, kiedy pokazuje nam egzemplarz Lonely Planet „Fiji” z informacją „tiger shark feeding” przypiętą do rejonu, do którego zmierzamy. Czy to nasz koniec?

DSC07657

Podczas siedmiu miesięcy, ani razu nie byliśmy nawet „pogonieni” przez rekiny, nadszedł ten sądny dzień? Kiedy robimy zwrot i płyniemy w kierunku naszej docelowej zatoki, serce wali mi jak młot pneumatyczny w asfaltową ulicę. Słońce właśnie zachodzi, w oddali dostrzegam pożar w górskim lesie, sama zatoka uderza dzikością. Okoliczności sprawiają, że jeszcze intensywniej myślę o ataku krwiożerczej besti:
-Gdzie indziej jak nie tu i teraz!!!!! – Rzucamy kotwice w otwartej zatoce, brama dla morskich stworzeń stoi otworem. Wskakujemy – czyt.: przynęta ląduje w wodzie..

DSC07646
przynęta została rzucona… 

Reszta załogantów czuwa i z góry obserwuje wodę. Ja i Kuba, nie myśląc ani sekundy dłużej, nurkujemy ze szczotkami i rozpoczynamy szorowanie. Jest już po zachodzie, toteż w wodzie ciężko cokolwiek dostrzec. Kiedy wpadam pod wodą na Kubę, jestem bliski zawału, przez pierwszą sekundę w głowie panuje jedna myśl:

– „No to znalazłem swojego rekina!!!”-

Zależy nam, jak nigdy, na jak najszybszym skończeniu roboty! Doświadczenie robi swoje i sprawnie udaje nam się wypucować cały kadłub jachtu. Czas uciekać! Nim to jednak zrobimy, z głupoty, postanawiamy jeszcze zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Cyk, cyk i sprint do drabinki. Robię życiówkę. Z kompletem kończyn i uśmiechami wychodzimy z wody. Tym akcentem żegnamy się z zwariowanym archipelagiem Fidżi.

DSC07658

SZTORM.

Pierwsze dni żeglugi niczym nie różnią się od wcześniejszych. W załodze panuje zaduma, w Nowej Zelandii skończy się przecież pierwszy etap rejsu. Część z nas opuści jacht. Od Panamy minęło już 7 miesięcy, pożegnanie z tymi wspaniałymi ludźmi będzie cholernie smutne! Płyńmy jak najdłużej!

Prośba została wysłuchana! Pogoda się psuje, ciśnienie gwałtownie spada ( 27.09 – 998 hPa; 28.09 – 996 hPa; 29.09 (nad ranem) – 993 hPa). Po cichu zaczynam myśleć o sztormie. Pożądam go, odkąd oswoiłem się w środowisku jachtowym! Definitywnie, przepłynąć Pacyfik bez sztormu to tak jak zobaczyć mecz bez gola! Jaki to nudny mecz!

29 września, ocean z godziny na godzinę przybiera na sile. Przechodzą przez nas przelotne, intensywne opady. Kapitan odnotowuje w dzienniku 7 stopni w skali Beauforta. Przygotowujemy żagle na warunki sztormowe. Duże przechyły skutecznie utrudniają spanie. Nikt nie chce spaść z koi, każda minuta snu jest bezcenna. Posiłki przybierają formę „zjedz, nie wylej”. Głodni i niewyspani walczymy ze sztormem i nic innego się nie liczy. Nawet fakt, że jachtowy kibelek jest nad wyraz nieposłuszny i zwraca swoją zawartość na podłogę.. Z siedmiu stopni Beauforta, popołudniu robi się dziewięć. Jeżeli ktokolwiek nie planuje znalezienia się za burtą – bez szelek asekuracyjnych ani rusz!  Fale jak bloki przechodzą przez jacht, co jakiś czas załamują się tuż przed nim, zalewając sternika po czubek głowy. Sternik sporadycznie zalicza kilkusekundowe zakrycia masą wody – nawet zimne mojito nie powoduje takiego orzeźwienia! Na mojej wieczornej wachcie odnotowujemy dziesiątkę w skali Beauforta, jacht chwilami mknie 12-14 węzłów!

Za sterem czuję się jak w transie! Mały błąd może spowodować zwrot, co przy tych siłach jest brutalnym ciosem dla żagli. Ster i jacht, na całe szczęście, wyczuwam bardzo dobrze. Przepłynięte kilka tysięcy mil morskich na Pacyfiku przynosi owoce! Znajduję swój sposób na 6 metrowe fale – yacht-surfing – dzięki czemu płynę w harmonii z wysokimi i zdradliwymi falami. W takich okolicznościach mam wielką frajdę, ciężko mi odejść od steru.

Jacht jest stary (1978), podczas sztormu nie trzeba długo czekać na awarię. Pierwszą jest przeciekający forluk (okno). Na całe nieszczęście, przedostająca się woda zalewa koje od Ani. Po zmianie halsu (przeciwnym przechyle) analogicznie zalana jest moja koja.. Dowiaduję się o tym, kiedy wracam o szóstej z wachty. Zmęczony i pożądający jakiegokolwiek, suchego miejsca do spania, rozważam położenie się na podłodze. Na ten widok kapitan każe mi zająć koje rufową, bez słów idę i po sekundzie zasypiam.

30 września ciśnienie idzie do góry, odparliśmy uderzenie i nastaje cisza na oceanie. Dzień później wiatru jest jak na lekarstwo, kapitan postanawia uruchomić silnik. Tym sposobem dowiadujemy się o kolejnej, z wielu, awarii! Silnik nie działa!

Z powodu gwałtownych i dużych przechyłów wypadł on ze specjalnych poduszek-stabilizacyjnych, na których był zamocowany. Nie ma czasu na myślenie, musimy przeprowadzić remont na oceanie. Zdajemy sobie sprawę, że kolejny sztorm może czaić się tuż za horyzontem. Mozolna praca przez dwa dni przynosi uśmiechy – silnik działa!

Ocean budzi się po godzinie od przykręcenia ostatniej śrubki. Mamy cholerne szczęście! Jeżeli przebudzenie nastąpiłoby wcześniej, niezamocowany silnik mógłby znacznie uszkodzić elementy znajdujące się w pobliżu, szkody byłyby wtedy kolosalne.. Najwidoczniej Neptun nadal nas lubi 😉

Kolejne uderzenie sztormu następuje 5 października, na całe szczęście, nie jest już tak silne jak poprzednie. Musimy jednak zboczyć z kursu, nasze przypłynięcie do Nowej Zelandii się trochę opóźni.

Po trzech dniach o wschodzie słońca dostrzegamy pierwszą nowozelandzką wyspę, Tawhiti Rahi. Uśmiechy, choć na setną sekundy, nie schodzą nam z twarzy. Jesteśmy już bezpieczni, sztorm nie wyrzuci już nas w ocean! Wszyscy siedzimy na pokładzie i podziwiamy widoki. Czuję wielką ulgę i dumę. Lekcja, którą dostałem na wodzie będzie z pewnością towarzyszyć mi do końca życia. Człowiek podczas sztormu nic nie znaczy, natura może z nim zrobić wszystko!

DSC07924

Sztorm dostarczył mi wielkiej adrenaliny, dzięki której czułem, że żyję jak nigdy wcześniej. Uczucia, które urzedowały w moim sercu pamiętam wyraźnie, nawet teraz siedząc w Polsce i pisząc ten wpis.

– Kiedy kolejny sztorm? – Mam nadzieję, że jak najszybciej! Tęsknię Oceanie!

Dzięki za przeczytanie i zapraszam na : http://www.facebook.com/spacefordream !

 

Po remoncie trzeba umyć jacht!

 

9 uwag do wpisu “Sztorm – 10 w skali Beauforta.

  1. Whoa! Sama nie wiem, od czego zacząć. Co za robota! Czasem aż marzę o tym żeby mnie pogonił jakiś rekin, zamiast siedzieć za biurkiem pomiędzy wyjazdami😉 Ale może jednak, dla własnego dobra, nie będę kusić losu, bo nurkować chciałabym jeszcze w życiu nie raz. Podziwiam odwagę i pasję!

    Polubienie

  2. Powiem szczerze – bałabym się. Czułabym się strasznie niepewnie w łodzi na środku oceanu i w dodatku w czasie sztormu. Lubię przełamywać swoje strachy i fobie ale jak pomyślę o tym to chyba jeszcze nie byłabym na to gotowa 😉

    Polubienie

  3. jak ja marzę o sztormie! o granatowym burzowym niebie na wielkiej wodzie na jachcie. O oceanie! nigdy nie byłam, pływałam tylko na Mazurach, ale żeglarstwo…no w sercu mam jak nic innego:- ) I wiem że chciałabym bardzo-bardzo na morze, ocean. Wiatr zawsze powoduje, że – ‚bardziej marzę’. W górach też jest wiatr i zawsze gdy go czuję na szczycie – zwłaszcza w nocy po długim szlaku – czuję takie wielkie szczęście, a jednocześnie że chcę ‚więcej’. No takie Coś. Wielkie Coś
    Kiedyś popłynę:- )

    wpis jest super:- ) czyta się przedobrze:- )

    POWODZENIA!:- )

    Polubienie

Dodaj komentarz